przystanek Bożej Chwały - nowe zdjęcie

via fundir.org

via fundir.org

moja córka chorowała od dwóch tygodni. katar, stany podgorączkowe, powiększone węzły chłonne… w sobotę moja żona pojechała z nią do szpitala ze względu na wysoką gorączkę i problemy zoddychaniem. w szpitalu zrobili badania. z pobranej krwi wyszły złe wyniki, a jak lekarz przyjmujący zobaczył zdjęcie płuc, to aż westchnął. zapalenie płuc. kazał szybko przejść do właściwego pawilonu szpitalnego zaznaczając, żeby koniecznie przykryć małą, aby w tym stanie nie wdychała zimnego powietrza. moja żona z tym wyrokiem idąc do właściwej sali modliła się słowami: „Boże ja nie zgadzam się z tym co usłyszałam. to nie jest prawda!” tak zaczął się trzydniowy pobyt w szpitalu. leki, ciągłe badania, a dookoła ból i krzyki malutkich pacjentów. we wtorek zaplanowano wypis ze szpitala. przyszedł ordynator i lekarz prowadząca. my rodzice przysłuchiwaliśmy się ich rozmowie, która była dziwna, bo skupiała się na tym, że wyjaśniali sobie nawzajem dlaczego nasza córka była w ich szpitalu ostatnie trzy dni. lekarz prowadząca próbowała jak najłagodniej wytłumaczyć, że opis z przyjęcia kompletnie nie odpowiada temu co ona widzi na zdjęciu płuc, a nie widzi tam nic. mówiła, że owszem malutka gorączkowała w trakcie pobytu, ale jej wyniki krwi są całkiem dobre. ja i żona jedynie się uśmiechaliśmy… w takich okolicznościach wyszliśmy do domu.

Bóg nie tylko uzdrowił naszą córkę, za którą modlił się cały kościół, ale też zajął się dokumentacją szpitalną. w trakcie pobytu w szpitalu mieliśmy możliwość modlić za niektórych z małych pacjentów i rozmawiać z ich rodzicami o Bożej miłości.